DZIENNIK Z PODRÓŻY. MALEZJA I SINGAPUR – po 70

Dziennik to na naszym blogu nowość. Postanowiliśmy na bieżąco spisywać to co się u nas dzieje w krótkim wpisie podsumuwującym każdy dzień naszego wyjazdu. Podróż zaplanowaliśmy na okres 18.02.2016r. – 14.03.2016r. W ustalone ramy biletowe postaramy się zmieścić poznanie Malezji i Singapuru. Szczegółowej trasy nie mamy, bo tak jak dotychczas, wszystko „wyjdzie w praniu”. Wiemy jedynie, że w Kuala Lumpur, stolicy Malezji, zostajemy do 22.02.2016r. Chcemy trochę odetchnąć, przestawić się czasowo i przyzwyczaić do temperatur. Następnie polecimy do Singapuru, ale jeszcze nie wiemy na jak długo, bo bilet kupiliśmy tylko w jedną stronę. Tak naprawdę nie chcieliśmy wszystkiego ustalać i dokładnie planować, bo ten wyjazd jest dostosowany przede wszystkim do naszego Mikołaja i  Huberta, też małego chłopca, bo jak zwykle nie jedziemy sami 😉 Tym razem towarzyszyć nam będą nasi znajomi i przyjaciele, którzy podróżują z niespełna półtorarocznym dzieckiem. Na nudę chyba nie będziemy mieli więc co narzekać 😉

Ponadto, wiemy też, że odpuścimy malezyjską część Borneo oraz Park Narodowy Taman Negara. Uważamy, że nie ma co przesadzać i zabierać dziecka w miejsca narażone na różne egzotyczne choroby. Nie jest dla nas istotne odwiedzenie wszystkich atrakcji opisanych w przewodniku. Wracamy do Azji kolejny raz, trochę wiedząc czego się spodziewać, ale i coraz bardziej rozumiejąc czym dla nas jest podróżowanie.

Co tak naprawdę zobaczymy i gdzie będziemy – to się dopiero okaże. Śledźcie nas zatem na facebook’u, obserwujcie na instagramie i zaglądajcie tu – na nasz blog.

18.02.2016r. Warszawa/ Stambuł

Zaczynamy naszą miesięczną przygodę! Nie mieliśmy do tej pory doświadczenia z lotami z Mikołajem, także obawialiśmy się mocno. Na szczęście płacz Mikołaja ustąpił z chwilą włączenia silników samolotu i pierwszy lot do Istambułu nie był zły. Trochę dzieci spały, trochę się je pozabawiało i 2,5 h minęły w miarę szybko. Obsługa samolotu była bardzo miła (często przychodzili, pytali się, czy czegoś nam nie potrzeba, dzieci dostały zabawki, jakieś słoiczki owocowe). Wylądowaliśmy w Stambule o godz. 18.30 czasu miejscowego, a następny lot dopiero o 1.00 w nocy. Do tego czasu wszyscy byliśmy padnięci, oprócz małych chłopaków, którzy byli wulkanami energii..

19.02.2016r. Stambuł/ Kuala Lumpur

Nocny lot był najlepszym co mogło nas spotkać. 10,5 h lotu było naprawdę spokojne. Pozasypialiśmy wszyscy na początku i razem z dzieciakami obudziliśmy się 2 godziny przed lądowaniem. Jedyne co, to podczas startu i lądowania  dosyć mocno odczuliśmy zmianę wysokości na naszych uszach (nie tyczy się dzieci 😉 )

Później godzinka drogi z lotniska i jesteśmy w hotelu, w samym centrum Chinatown. Pierwszy spacer, pierwsza kolacja i pora spać.

20.02.2016r. Kuala Lumpur

Jet lag dał dziś o sobie znać. Dziś jeszcze funkcjonujemy wg polskiego zegara. Wstaliśmy dopiero w południe, więc śniadanie zamieniliśmy raczej na wczesny obiad 😉 Na pierwszy ogień poszły słynne Wieże Petronas (KLCC). Po nich niesamowite akwarium Aquaria KLCC i miejski park KLCC, w którym Mikołaj czuł się chyba najlepiej 😉 Udało nam się jeszcze dostać na wieżę telewizyjną KL Tower, z której rozpościerał się genialny widok na drapacze chmur Kuala Lumpur.

21.02.2016r. Kuala Lumpur

34 stopnie to zdecydowanie za dużo na normalne funkcjonowanie. Dziś znacznie częściej chowaliśmy się w klimatyzowanych pomieszczeniach, ale zdążyliśmy wybrać się do Batu Caves, które niestety nas trochę rozczarowało po tajskich i wietnamskich jaskiniach, dzielnicy Little India, gdzie zjedliśmy pyszny i tani obiad oraz pod wieże Petronas, aby zobaczyć „tańczące fontanny”.

 22-23.02.2016r. Singapur

Aaaaa.. jesteśmy w Singapurze! Pierwszego wieczoru zdążyliśmy jedynie iść na spacer nad zatoką Marina Bay. Wieżowce, słynny hotel Marina Bay Sands w kształcie łódki, Esplandle Theaters (Teatr nad zatoką) przypominający owoc duriana, czy Muzeum Nauki i Sztukiprzypominające swoim kształtem kwiat lotosu są nie do opisania. Zakochałam się w tym miejscu, w tych widokach. Chyba wszyscy się zakochaliśmy.. Słynny pokaz światło – dźwiękwidzieliśmy  z daleka, stojąc naprzeciw hotelu. Gra świateł wydobywanych z górnych pięter hotelu idealnie odbijała się o tafle wody w zatoce i sąsiadujące wieżowce. Oglądający i przystający na pokaz ludzie mieszali się z wieloma biegającymi osobami. Co chwilę ktoś biegnie, zatrzymuje się, ćwiczy. Przy takim otoczeniu chyba sama zaczęłabym uprawiać jakieś sporty 😉

Drugiego dnia także skierowaliśmy się ku Marinie. Tym razem zobaczyliśmy ogrody Gardens By The Bay. Te futurystyczne ogrody są niczym z filmu „Avatar„. Niesamowite, piekielnie imponujące i ciekawe. To tak w skrócie. Darowaliśmy sobie wieczorny spektakl świateł ze względu na naszych małych podróżników, ale widzieliśmy filmik wykonany przez naszych współtowarzyszy, także było wg nich rewelacyjnie. Niemiłosierny upał pozwalał nam na krótkie spacery i przystanki co kilka minut. Singapur zobaczyliśmy z tej nowoczesnej strony. Takie mieliśmy wyobrażenie i tak chcieliśmy go zapamiętać. Nawet dzielnica Geylang (tzw. dzielnica czerwonych latarnii) nie zmieniłam tego wrażenia. Tu naprawdę wszystko jest imponujące!

24.02.2016r. Penang

Zmieniliśmy plany i zamiast w Melacce jesteśmy na Penang. Ale nie w słynnym Georgetown, z którego znana jest ta wyspa, a w Batu Ferringhi (coś na kształt polskich Międzyzdrojów albo klimatu tajskiej wyspy Koh Chang). Do słynnych murali w Georgetown dzieli nas jakieś 10 km, ale chcieliśmy z naszymi najmłodszymi podróżnikami odpocząć trochę od zgiełku miasta. Nie kręci już nas wieczorne wyjście na piwo (zresztą jest tu ono baaaardzo drogie), ani przesiadywanie gdzieś w knajpie. Sprawdza się jednak przysłowie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Troszkę innych rzeczy i innego zachowania wymaga ta podróż ze względu na maluchy, ale o tym wiedzieliśmy. Nie, nie jest to uciążliwe. Wymaga jedynie innych wyborów, jeśli jest taka potrzeba, ale tego uczymy się prawie od roku. Jest cudownie pokazywać świat swojemu dziecku i widzieć jak ono go chłonie. I cieszy się z najmniejszego drobiazgu.

25.02.2016r. Penang / George Town

Wsiągnęliśmy w mapę i szukaliśmy murali. Kiedyś (w 1998r.) jeszcze podczas pobytu w Łebie na koloniach, bawiliśmy się z grupą w podchody. Dziś miałam deja vu. To samo uczucie, te same dreszcze. Plątaliśmy się pośród małych, wąskich uliczek i szukaliśmy street art’u. Kolonialna architektura zachwyca, a z każdą nowo odkrytą uliczką, za każdym rogiem mam swój numer 1. To właśnie przez szukanie murali poznaliśmy tę część wyspy. Do tego na dokładkę tzw. Blue Mansion, czyli właściwie Cheong Fatt Tze Mansion – chyba najsłynniejszy budynek miasta ze zdjęciami w każdym przewodniku o Malezji i całkiem przypadkiem czekolada z duriana. Czego chcieć więcej? Dziś było miasto, ale w całkiem innej odsłonie.

26.02.2016r. Penang/ Batu Ferringhi

Dzisiejszy dzień to jedno wielkie lenistwo. Jedzenie, plaża, jedzenie, plaża, jedzenie, masaże. Szkoda, że woda brudna, a masaże drogie. Masaż stóp 25 RM za 30 min. (ok.25 zł.), co daje 100 % przebicia z sąsiednią Tajlandią. Zresztą pod kątem cenowym Malezja nas rozczarowuje. Niestety jest tu drogo. Nie znaleźliśmy jeszcze miejsca, do którego zabiłoby nam mocniej serce. Być może byłoby to George Town, które nas zachwyciło, ale którego bardzo dobrze nie poznaliśmy. Czasami podróż, to sztuka wyboru..

Idziemy szybko spać, bo jutro ruszamy dalej na północ.

27.02.2016r. Penang/ Langkawi

Godzina 5.00. Pobudka. Biegniemy na autobus, aby dostać się dalej do George Town, skąd odpływają promy na Langkawi. Mamy nadzieję, że znajdziemy w końcu piękną plażę, czystą wodę, bo tego właśnie nam potrzeba. Nic nie robienia przy pięknych widokach.. Po 3 godzinach na promie, docieramy w końcu na wyspę. Nie mieliśmy jej we wstępnych planach, ale tak to właśnie u nas jest. Jeden bodziec i jesteśmy w innym miejscu. Szukamy na mapie plaży przy jakimś miasteczku, gdzie moglibyśmy coś zjeść i coś kupić, tanio kupić. Wybór padł na Pantai Cenang. Mnóstwo tu straganów, knajpek, restauracji. W końcu cola kosztuje 1,5 RM zamiast 3 RM, a piwo 2-3 RM, zamiast 18-20 RM, ze względu iż Langkawi to wyspa bezcłowa. Szukamy noclegu, idziemy na spacer na pobliską plażę, smaczną kolację i kolejny dzień dobiega końca..

28.02.2016r. Langkawi

Tak właśnie mogą wyglądać nasze niedzielne popołudnia. Po dosyć późnym śniadaniu, szukamy taxi, która zawiozłaby nas na Tanjung Rhu Beach. Na wyspie nie ma autobusów, więc trzeba się targować z każdym taksówkarzem. Cena pasuje, a po 30 minutach jazdy docieramy na Tanjung Rhu Beach. Przepiękna plaża, która niestety po części należy do resortów, w związku z czym nie możemy się ulokować tam gdzie chcemy. Po kilku minutach znajdujemy zacienione miejsce na plaży publicznej. Przez wystające z wody porośnięte skały, mamy wrażenie, jakbyśmy znaleźli się w wietnamskiej Zatoce Ha Long Bay. Czysta, ciepła woda, gorący piasek, dosłownie kilku innych turystów i my. Jest pięknie!

29.02.2016r. Langkawi

Dziś byliśmy na wysokościach. Z zawieszonego na 650 m. n.p.m. mostu mieliśmy najlepszy widok na wyspę. Dostać się na Sky Bridge można kolejką Sky Cab. Czuliśmy się trochę tak, jakbyśmy wjeżdżali na nasz polski Kasprowy Wierch 😉

01.03.2016r. Langkawi/ Cameron Highlands

Ponad 12 godzin jazdy. Samochód, prom, autobus i jeszcze raz autobus. W końcu jesteśmy w maleńkiej miejscowości Tanah Rata w regionie Cameron Higlands, czyli w rejonie plantacji herbaty, upraw truskawek (podobno rosną tu całym rokiem) i krzewów ozdobnych. Ostatnie dwie godziny jazdy autobusem to zakręt za zakrętem. Niby region podobny do okolic Nuwara Elija na Sri Lance, gdzie też byliśmy na plantacjach herbaty, ale jazda w jakim komforcie.. Zresztą drogi, czy transport w Malezji jest nieporównywalny z tym, co dotychczas w Azji widzieliśmy i korzystaliśmy. Chyba za bardzo nam tu „zachodnio”.. Na szczęście i Mikołaj i Hubert, nasz drugi mały podróżnik większość czasu przesypiają. Na razie odpukać – wszelkie przemieszczanie najlepiej znoszą dzieci.

02.03.2016r. Cameron Highlands – Tanah Rata

Musiałam odpuścić. Pierwszy raz podczas jakiejkolwiek podróży dopadły mnie problemy żołądkowe. Od dwóch dni nie miałam na nic apetytu, ale żeby akurat dziś było apogeum?! Na 8.30 mieliśmy zamówioną wycieczkę na plantacje herbat, więc wysłałam moich chłopaków. Wg Szymka te ze Sri Lanki były o wiele bardziej ciekawsze. W Malezji zbiór odbywa się maszynowo, fabryki są zmechanizowane. Choć to tu z punktu widokowego były piękne widoki. Razem z resztą grupy jedzie się także na farmę motyli i farmę truskawek. Te pierwsze dosyć interesujące, a te drugie.. Cóż, w Polsce są tańsze i smaczniejsze.

03.03.2016r. Cameron Highlands/ Perhentian Islands

Ten dzień spędziliśmy w drodze na rajskie malezyjskie plaże. Jeszcze trochę, a nie udałoby nam się to. Już od samego początku coś było nie tak – i moje samopoczucie i problem z busem, który miał po nas przyjechać. Studencki kwadrans na spóźnianie to tutaj mało. Miał być prywatny busik dla nas, a okazało się, że kilka osób nam dorzucili. Miał być bezpośredni transport, a w połowie drogi kazali nam wysiąść i przesiąść się do innego samochodu. Najpierw posłuszeństwa odmówiła klimatyzacja, więc wyobraźcie nas sobie przy 35 stopniach zapakowanych w małe autko. Później zapach ropy uniemożliwiał normalne funkcjonowanie. Do tego coś zaczęło się dymić spod maski samochodu. Szybkie, nerwowe wysiadanie, szukanie cienia. Na szczęście inne busy pozabierały nas na miejsce do KualaBesut, skąd mamy prom na wyspy Perhentians. Tylko którą wybrać? Większą Besar, czy mniejszą Kecil? Wybieramy Besar i plażę Flora Bay!

04.03.2016r. Perhentian Island – Flora Bay

Wczoraj nie zdążyliśmy się wykąpać  w morzu, bo zanim znaleźliśmy nocleg było już ciemno. Dziś od rana na przemian leżymy, kapiemy się, leżymy itd.. Woda cieplejsza niż pod prysznicem..  a Mikołaj czuje się jak w raju. Piasek i woda. Właśnie o to nam chodziło 😉

05.03.2016r. Perhentian Island – Village, Tuna Bay

Właśnie zdaliśmy sobie sprawę, że gotówki może nam nie wystarczyć do końca pobytu na wyspie, a płacić kartą możemy tylko w naszym resorcie. Jedziemy więc szukać bankomatu. Nie, nie z powrotem promem do Kuala Besut (płynie się ponad 1 h), ale taksówką wodną do wioski na wyspie – Village. Tu nic nie ma, więc płyniemy na przeciwległą Tuna Bay. Morze ładniejsze, trochę głębiej niż u nas na Flora Bay, przez co spokojnie można snorkellować, jednak ceny dwukrotnie wyższe. Bankomatu nadal brak. Denerwujemy się już nie tylko z tego powodu, ale na ludzi, którzy za 5-minutowe podwózki wodną taksówką  z plaży do plaży liczą sobie po 50 RM i to po wielkim targowaniu.  Czy my wyglądamy jak maszynki z pieniędzmi??? Malezyjski 1 ringgit ma wartość 1 polskiej złotówki. Coraz bardziej rozczarowuje nas Malezja pod kątem finansowym. To nie jest tania Azja, do której przywykliśmy…

06.03.2016r. Perhentian Island – Flora Bay

Wiecie co to znaczy nic nie robić? Dla nas to oznaka całkowitego odprężenia, odrzucenia wszelkich niepotrzebnych myśli i skupienia się wyłącznie na nas. Ach…. i jeszcze na jedzeniu, bo właśnie tu dzień dzielimy na ten od jedzenia do jedzenia 😉

Perhentian Island – Flora Bay

AAAAAAAA!!!! To jest ten dzień! Dzień naszego Mikołajka, który właśnie dziś obchodzi swoje PIERWSZE URODZINKI!! Ten rok tak szybko minął, że naprawdę zastanawiam się kiedy. Miki ma już rok! 9 miesięcy temu kupiliśmy bilety do Malezji i trochę z niedoczekaniem czekaliśmy na ten wyjazd i przede wszystkim na ten dzień. Z jednej strony nie chcieliśmy, żeby ten czas tak szybko zleciał, ale z drugiej trzymała nas wizja urodzinowego beach party Mikusia 😉  Wiecie jak jest??? Cudownie!! Mamy nadzieję, że w przyszłości Mikołaj oglądając zdjęcia z dzisiejszego dnia, uśmiechnie się na myśl szaleństwa rodziców i swoich urodzin.  STO LAT SYNKU!

08.03.2016r. Perhentian Island – Flora Bay

Czas na snorkelling. Mamy zostały na posterunku z dziećmi, a tatusiowie popłynęli oglądać podwodny świat. Efekt? Kilka rekinów, jeden żółw, kolorowe rybki i bajeczna rafa koralowa. Właśnie to jest to, za czym tęsknimy będąc nad polskim morzem. Pływaliśmy głównie wokół niedalekiej wysepki Rawa Island, choć „punkty” rekinów i żółwi są także niedaleko naszej Flory (między Flora Bay, a Tuna Bay). Na łodzi byliśmy sami, natomiast w weekend panowało tu prawdziwe oblężenie. Mimo to dla nas chyba każdy dzień byłby odpowiedni. W końcu nie codziennie ogląda się życie pod wodą..

09-10.03.2016r. Perhentian Island – Flora Bay

Lenistwa ciąg dalszy. Brakuje słów na opisanie tego stanu. Mamy tu swoją ulubioną knajpkę, ulubione miejsce pod drzewkiem, ulubiony hamak. Woda ma ponad 30 stopni, także wchodzimy do niej nie po to, aby się ochłodzić, ale po to, by poleżeć. Niby mamy już dość, niby  chcemy robić coś dalej, zwiedzać, szukać, ale perspektywa opuszczenia wyspy jest i tak przytłaczająca.

11.03.2016r. Perhentian Island/ Kuala Besut

To nasz ostatni dzień na wyspie. Kasia z Michałem wrócili do Kuala Lumpur już wczoraj, bo chcieli jeszcze zwiedzić Melakkę, natomiast my oraz Patrycja z Łukaszem i małym Hubertem zostali razem z nami. O 15 ruszyliśmy w drogę do Kuala Lumpur. Najpierw łódeczką, promem do Kuala Besut, gdzie kilka godzin czekaliśmy na nocny autobus do stolicy. Jakie to trzeba mieć szczęście, że na 10 odjeżdżających, wypasionych autobusów z rozkładanymi łóżkami trafiliśmy na ten najzwyklejszy, ze zwykłymi siedzeniemi, a noc i podroż długa..

12.03.2016r. Kuala Lumpur

O 5 rano byliśmy w stolicy. Musieliśmy trochę poczekać, aby ruszyły kolejki i wracamy do Chinatown, czyli do punktu wyjścia. Tam, gdzie nasza podróż się rozpoczęła.. Szybko ogarnęliśmy się w hotelu i ruszyliśmy dalej. Dziś dzień muzułmański – Meczet Narodowy Masjid Negara oraz Muzeum Sztuki Islamskiej. Śmiechu mieliśmy co nie miara kiedy założyliśmy nasze nowe ubranka, ale tak szczerze, to współczuję kobietom takiego codziennego stroju. Mimo to, muzeum było genialne, mega ciekawe. Właściwie, to się zdziwiliśmy, że w tak wielu krajach są meczety, istnieje ta religia. Ale o tym będę pisała później..

13.03.2016r. Kuala Lumpur

Wszystko co dobre, szybko się kończy.. dużo w tym prawdy. Dla nas, to ostatni dzień w Malezji. Lot mamy dopiero ok. północy, także mamy jeszcze cały dzień na zwiedzanie. Jemy śniadanie, pakujemy się, zostawiamy bagaże w hotelowej recepcji i ruszamy w miasto. Chodzimy po znanym nam już Chinatown, idziemy na ostatnie zakupy do Central Market i darmowym autobusem GoKL jedziemy pod wieże Petronas. Najmłodsi chłopcy korzystają z ostatniej kąpieli pod wieżami, a my opadamy z sił. Zahaczamy jeszcze o Targi Edukacyjne, gdzie spotykamy reprezentantów polskich uczelni, jemy ostatnią malezyjską obiadokolację i jedziemy na lotnisko. Godzina 23.30 – lecimy!

14.03.2016r. Stambuł/ Warszawa

Nasi najmłodsi podróżnicy kolejny raz dali radę przesypiając praktycznie cały lot. W Stambule czekamy 7 godzin na kolejny lot do domu. Spotykamy mnóstwo podróżujących rodzin z dziećmi, ale o jakichkolwiek atrakcjach dla nich, to chyba tu zapomniano. Rodzice mają dość, a chłopców rozpiera energia. Jeszcze ostatni lot i jesteśmy w Warszawie. Kolejne kilka godzin w samochodzie i.. Jesteśmy. Wróciliśmy. Cali i zdrowi!

P.S. 1 RM = ok. 1 ZŁ. Przyjmujemy więc przelicznik 1:1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *