WIETNAM. TYM RAZEM POŁUDNIE! – po 55

Wiem, wiem.. czytacie tytuł i pewnie zastanawiacie się dlaczego znów wracam do Wietnamu. Jakbym nie mogła napisać raz, a w całości. Otóż mogłabym, miałam nawet taki zamiar. Ale gdy próbowałam sklecić coś w jedną całość, opisać Wietnam w jednym wpisie, kiedy przeglądałam zdjęcia z tej podróży, przypominały mi się historie, które postanowiłam podzielić. Na Wietnam północny, centralny i południowy. Poza tym, w Wietnamie byliśmy zanim jeszcze natchnęło mnie, aby założyć bloga, więc wpisy nie są tworzone na bieżąco, a są raczej wycieczką w przeszłość. Ponadto, to w Wietnamie miałam najwięcej ekscytujących momentów w Azji, którymi chciałam się i z Wami podzielić. To tu zobaczyłam po raz pierwszy inny świat.. zielony, ciekawy, interesujący i smaczny. To tu zakochałam się w podróżach na własną rękę, gdzie przejechaliśmy ponad 2000 km na małym skuterku wtapiając się w mieszkańców tego kraju. Jedynie moje blond włosy, które wystawały spod kasku dawały znać innym uczestnikom ruchu, że hola, hola – trzeba się szeroko uśmiechać i zacząć trąbić. Głośno trąbić :) Te uśmiechnięte i zaciekawione twarze zapamiętam do końca życia! To ten kraj zmienił moje podejście do podróżowania, do codziennego życia. Nauczył mnie, że nie ważne jest to, co się ma. Nie trzeba mieć nowego wazonu, nowej kanapy, czy samochodu. Za oszczędzone pieniądze wolę gdzieś pojechać, coś zobaczyć, przeżyć i zapamiętać. Właściwie to ten kraj zmienił moje życie – podczas tej podróży Szymek mi się oświadczył, więc uznaję to za pewien znak.. :)

Ulice Sajgonu:

Po przejechanych blisko 2000 km. dojechaliśmy na naszych dwóch kółkach na południe. Jesteśmy w Sajgonie! – krzyczeliśmy uradowani. Wjazd do tego największego miasta Wietnamu ciągnął się w nieskończoność. Wg GPS byliśmy już w centrum Ho Chi Minh (obecna nazwa Sajgonu), a przejeżdżaliśmy wciąż przez obrzeża. Intensywność ruchu i zwiększona liczba skuterów zwiększała się z każdym kilometrem. Niepokojąco zaczęłam się odwracać, szukając w tłumie dwóch kółek naszych przyjaciół. Po tylu kilometrach, tylu dniach na wietnamskich drogach nie mogliśmy pozwolić, żeby się zgubić. Odszukanie siebie w tym gąszczu skuterów, byłoby jak szukanie igły w stogu siana. Sajgon był naszym celem. Zmierzaliśmy do niego, oczekiwaliśmy, ale kiedy przybyliśmy na miejsce, zaczęliśmy czuć, że to faktycznie koniec naszej przygody.. Najlepszej przygody w życiu. Te kilka ostatnich dni spędzaliśmy raczej na włóczeniu się po ulicach, uczeniu się przechodzenia przez drogę krok po kroku (bez oglądania się na lewo i prawo, bo przy takim ruchu nie miało to sensu), nieziemsko tanich masażach, znajdowaniu coraz to lepszych lokalnych knajpek oraz zapychaniu się zupą pho i wietnamskimi noodlami na zapas :) Żeby nie rozstawać się jeszcze z ukochanymi skuterami, na dwa dni wyskoczyliśmy do delty Mekongu. Pływaliśmy małymi łódeczkami po delcie tej potężnej rzeki, obserwowaliśmy życie mieszkańców toczące się na wodzie, kupowaliśmy ananasy na floating market w Can Tho i jedliśmy najlepsze cukierki z mleczka kokosowego robione ręcznie.

Delta Mekongu:

Fabryka cukierków:

Floating market w Can Tho:

Informacje praktyczne:

– warte uwagi w Sajgonie jest Muzeum Pozostałości Wojennych – ale uwaga – tylko dla ludzi o mocnych nerwach! W Muzeum przedstawione są w sposób drastyczny masakry, jakich dopuszczono się podczas wojny na Wietnamczykach przez Amerykanów. Bilet wstępu ok. 1,5 $;

– w pobliżu muzeum, znajduje się kolonialny budynek Poczty Głównej oraz Katedra Notre-Dame(zbudowana w XIX w.) – pozostałości po kolonii francuskiej;

– w licznych agencjach turystycznych za parę $, można wykupić jednodniową wycieczkę do Cu Chi, czyli systemu tuneli, które wykorzystywane były podczas wojny;

– na południu, w przydrożnych knajpkach zamiast miniaturowych krzesełek są hamaki – taka ciekawostka.

ZDJĘCIA: część z nich pochodzi ze zbioru Przyjaciół (naszych współtowarzyszy podróży)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *