PO DRODZE DO DALAT – po 52

Czasami warto zbłądzić. Warto zrezygnować z wcześniej obranego planu i zjechać gdzieś w bok, odkryć jakieś nowe miejsce.

My tak zrobiliśmy w Wietnamie. Tego dnia mieliśmy jechać do Dalat – mieliśmy dojechać w miarę szybko, żeby choć tego dnia nie jechać  po zmroku i nie szukać noclegu.  Ale chwila. Przy drodze jest jakiś znak ze zdjęciem wodospadu, ale napisy niewiele nam mówią. Z tych znaczków na pewno nic nie rozszyfrujemy. Zjeżdżamy więc z głównej trasy  i jedziemy przed siebie. Kiedy widzimy plantację kawy, zatrzymujemy się, dotykamy ziaren, wąchamy. Jedziemy dalej. Teraz bananowce. Szukamy dojrzałych owoców, żeby trochę się pożywić i ruszamy w dalszą drogę. Nie pada, w końcu. Droga wolna, zero ruchu, asfalt nowy. Chłoniemy widoki, uśmiechamy się od ucha do ucha. Dawno nie mieliśmy tak pięknego dnia. Przed nami ukazuje się wielka brama. Panowie w mundurach wychodzą nam naprzeciw. Gestykulując wskazują miejsca parkingowe i pokazują, gdzie mamy iść. Niepewnie po dziurawych kładkach, kamieniach, schodach w dół i do góry idziemy. Ufff… Dotarliśmy!

Jesteśmy tu sami, żywej duszy tu nie ma, żadnych wyznaczonych tras. Idziemy przetartymi szlakami, stawiamy nogę  za nogą pomiędzy jednym, a drugim kamieniem, podchodzimy bliżej i jesteśmy tuż pod nim. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko. Jest obok nas, na wyciągnięcie ręki. Dotykamy, moczymy dłonie, przepłukujemy twarze, bo upał niesamowity. Patrzymy do góry i zastanawiamy się jaki jest widok z tamtej perspektywy. Ktoś rzuca hasło, żebyśmy się przekonali, więc idziemy..

Trochę niepewnie stąpamy po wilgotnych skałach. Wsłuchujemy się w jednolity odgłos spadającej, uderzającej wody. Poza tym cisza. Tylko my i natura….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *